“@mwolinskariedi @a_patriae Hitler i jego ludzie mogli mordować ludzi w takich obozach jak Auschwitz, bo mieli poparcie zdecydowanej większości Niemców. Tak jak dziś Putin i jego ludzie ma poparcie zdecydowanej większości Rosjan”PRAWO. Mężczyzna, który jechał busem z Krakowa do Brzeska, został pobity przez dwóch współpasażerów, bo usłyszeli, jak mówił po niemiecku. Sprawę bada policja i prokuratura w Nowak zapamięta styczniową podróż na długo. Wyjechał późnym popołudniem z Krakowa z ronda Matecznego, żeby odwiedzić rodzinę w Brzesku. Razem z nim podróżował znajomy, który planował wyjazd do pracy w Niemczech. - To miała być praca na budowie. Pytał mnie o podstawowe zwroty grzecznościowe. Znam dobrze niemiecki, bo przez jakiś czas także tam pracowałem - opowiada Janusz Nowak. Według jego relacji w okolicach Wieliczki w busie rozpętała się awantura. - Zaczęła ją młoda kobieta, która krzyknęła do siedzących z tyłu mężczyzn, że jadą z nami jacyś Niemcy. Rzuciło się na mnie dwóch łysych osiłków w wieku 25-27 lat. Krzyczeli "zaj... Goebbelsa" i wyciągnęli mnie na zewnątrz - opisuje. Mężczyzna mówi, że leżał na asfalcie i był kopany po całym ciele. Całe zdarzenie widział kierowca busa i pasażerowie. Nikt nie zareagował ani nie wezwał policji. Po wszystkim oprawcy wsiedli z powrotem do busa i odjechali. Pobity zaczął szukać pomocy w sąsiednich domach. Na początku ludzie bali się mu otworzyć. Było ciemno, a on miał całą twarz we krwi. W końcu ktoś się zlitował i odwiózł mężczyznę do szpitala. Mimo że przez kilka dni zabiegaliśmy o komentarz policji w tej sprawie, nie udało się uzyskać żadnej wypowiedzi. Akta sprawy wędrowały z komisariatu w Brzesku do komisariatu w Bochni, a stamtąd trafiły do bocheńskiej prokuratury. Kiedy skontaktowaliśmy się z prokuratorem, okazało się że dokumenty znów wróciły (lub właśnie wracają) do komendy policji w Bochni... Janusz Nowak pokazał nam obdukcję lekarską ze szpitala w Brzesku, która opisuje skutki pobicia: stłuczenie twarzoczaszki i powierzchowny uraz innych części głowy oraz stłuczenie klatki piersiowej. Jest też adnotacja, że był po spożyciu alkoholu. Udało nam się skontaktować z jednym z przewoźników, który przewozi pasażerów na tej trasie. Właściciel busów przyznał, że słyszał o zdarzeniu, ale nie jest pewien, czy akurat chodzi o usługi jego firmy. - Słyszałem, że busem jechały jakieś podejrzane typy. Podobno to byli recydywiści na przepustce z więzienia. Ten pobity pasażer był pod wpływem alkoholu i wdał się w nimi w jakąś sprzeczkę. Kierowca nie wiedział, o co się pokłócili - mówi przewoźnik. Dlaczego nikt nie zareagował na katowanie człowieka? Zdaniem właściciela firmy kierowca odpowiada za wszystkich pasażerów i nie może się wdawać w bójki, bo za to mógłby stracić pracę. A na policję trzeba czasem czekać bardzo długo. O tym, czy pobicie miało podtekst rasistowski, być może wyjaśni dochodzenie policji i prokuratury. Według Marcina Kornaka, prezesa Stowarzyszenia "Nigdy więcej" i redaktora naczelnego magazynu pod tym samym tytułem, takie sprawy są, niestety, wciąż bagatelizowane. - Mimo to, wciąż zauważamy zbyt wiele obojętności w ściganiu sprawców tego typu przestępstw i to zarówno na poziomie prokuratury, jak i policji. W ciągu dwudziestu lat działalności Stowarzyszenia "Nigdy więcej" i prowadzenia "Brunatnej Księgi", monitoringu przestępstw i incydentów na tle rasistowskim, neofaszystowskim i ksenofobicznym, odnotowaliśmy ponad 50 śmiertelnych ofiar takich ataków - mówi Marcin Kornak. (PP) Imię i nazwisko pobitego mężczyzny zostały zmienione.
RT @LasuCz: Jakiś Śmieć , bo na pewno nie dziennikarz z @rzeczpospolita mówi że nie ma sensu pytać Niemców o zatrucie Odry ,bo cała prawda jest już wiadoma i ustalona , Czy zadaniem dziennikarza nie jest szukanie i dążenie do prawdy , chyba niektórzy zapomnieli PO co są w tym zawodzie . 12 Aug 2022
Makabryczne zabójstwo w Niemczech. 84-latka z zimną krwią zabiła męża, bo ten chciał ją zostawić i związać się z inną kobietą. W Sądzie Okręgowym w Konstancji (Badenia-Wirtembergia) rozpoczął się właśnie proces emerytki. O mrożącym krew w żyłach morderstwie poinformował portal oraz niemieckie media. Horror wydarzył się w styczniu w pobliżu Jeziora miała najpierw uderzać 74-letniego męża młotkiem do mięsa. Kiedy zorientowała się, że mężczyzna nadal żyje, oblała go benzyną i podpaliła. Mężczyzna zdążył jeszcze zawiadomić pogotowie. Zmarł w wyniku poparzeń i zatrucia dymem, a ogień zajął część domu. Zobacz także Emerytka zabiła męża, bo chciał stworzyć nowy związek?Co skłoniło starszą kobietę do tak dramatycznej decyzji? Zdaniem prokuratura chodziło o sytuację życiową. Małżeństwo było w separacji, jednak 74-latek pozwolił byłej żonie mieszkać w jego domu - informuje niemiecki serwis RTL. Kiedy nagle zmienił zdanie i zapragnął sprzedać swój dobytek, by stworzyć nowy związek, seniorka miała poczuć się poddano szczegółowej analizie psychiatrycznej. W jej wyniku stwierdzono, że cierpi na "nieprawidłowości poznawcze" oraz "uszkodzenie mózgu". Dodatkowo potwierdzono, że kobieta ma problemy ze słuchem oraz niedowidzi. Biegli orzekli jednak, że nie znaczy to, że seniorka jest "zagubiona lub obłąkana". Nie wskazywało na to również jej zachowanie po popełnieniu zbrodni. Zdaniem strażaków kobieta sprawiała wrażenie zadowolonej ze swojego trafiła do ośrodka opiekuńczego, a jej udział w zapoczątkowanym w poniedziałek procesie był podają niemieckie media, obrończyni 84-latki złożyła wniosek o zawieszenie procesu, argumentując, że przez pandemię koronawirusa oraz stan zdrowia klientki nie miała czasu, aby szczegółowo opracować linię obrony. Zobacz także
@ArturKluczny Przeczytałem parę pańskich tweetów i wydaje mi się że Pan bardzo nie lubi Niemców albo Niemiec będzie trafniej.pozdrawiam Dziewczynka uszła z życiem tylko dlatego, że jej matka w porę wróciła do domu i znalazła dotkliwie pobitą Julcię, która z trudem łapała każdy oddech. Dopiero po specjalistycznych badaniach wyszło na jaw, że dziecko było już wcześniej katowane przez bestialskiego ojca. Dawid G. miał opiekować się swoją czteromiesięczną córeczką, gdy jego żona wyszła na spacer z psem. Zaledwie 15 minut jej nieobecności wystarczyło, by zwyrodniały ojciec ujawnił swoje prawdziwe oblicze. Gdy Julka zaczęła płakać, mężczyzna znalazł tylko jeden sposób na jej uciszenie. Podszedł do dziecka i z całych sił zaczął je walić pięścią. Gdy matka wróciła ze spaceru, przerażona wezwała pogotowie. Lekarze natychmiast podjęli decyzję o przewiezieniu dziewczynki do Centrum Pediatrii w Chorzowie. Gdy maleństwo już znalazło się na oddziale, medycy powiadomili policję o tym, że obrażenia Julki mogą wskazywać na pobicie. - Dziecko miało obrażenia ciała w postaci urazu głowy, zasinienia policzka i powieki. Są to świeże rany. Po wykonaniu badań tomograficznych stwierdzono także złamanie kości ciemieniowej prawej i krwawienia wewnątrzczaszkowe. To może świadczyć o tym, że dziewczynka była bita przez ojca już wcześniej - tłumaczy Krzysztof Mandat (56 l.), ordynator chirurgii dziecięcej. Lekarz mówi, że stan Julci jest ciężki, ale stabilny. Dawid G. został zatrzymany przez policję i doprowadzony do prokuratury. Podczas przesłuchania przyznał się do pobicia czteromiesięcznej córki. Mężczyzna usłyszał zarzut cięż-kiego uszkodzenia ciała. - Grozi mu do 10 lat więzienia - informuje Anna Włosik-Jachym z Prokuratury Rejonowej w Chorzowie. - Na razie postawiono mu jeden zarzut. Będziemy jednak przesłuchiwać dalej świadków, poprosimy biegłych lekarzy o opinię w sprawie dziecka. Chcemy dowiedzieć się, czy obrażenia na jej ciele są świeże, czy niektóre z nich były już wcześniej. Mama Julci, która czuwa przy łóżeczku dziecka w szpitalu, nie chce rozmawiać. Fragmenty zeznania Dawida G., które złożył w chorzowskiej prokuraturze Nie wiem, dlaczego przyłożyłem jej dłonią w twarz... Byłem zdenerwowany, wkurzony. Nie wiem, dlaczego tak rozdrażnił mnie płacz córki. To był moment. Chciałem ją uspokoić, ale nie reagowała na słowa. Myślałem, że jak dam jej smoczek, to będzie cicho. Chciałem wyjąć jej smoczek z rączki, bo płakała. Dałem jej w twarz. To był jakiś nagły odruch, dziecko się wystraszyło i ucichło na chwilę.@XKubiak Tak mi się wydrwalo i chujek nie uniósł. Pobiłem rekord, dostałem bana po 4 sekundach. https://twitter.com/StaryBosman/status/1454181003094904835?t
RZ: Z sondażu wynika, że tylko13 procent Polaków jeździ nad Bałtyk. Czy to oznacza, że wolą ciepłe morza południowej Europy? Rafał Szmytke, prezes POT: Coraz trudniej odpowiedzieć na takie pytanie. Na okres wakacyjny biura podróży mają tak zróżnicowaną cenowo ofertę wyjazdów do cieplejszych krajów, że zarówno zamożniejszy, jak i mniej zamożny turysta coś dla siebie znajdzie. I Polacy korzystają z tej możliwości, wybierając coraz częściej na swój wakacyjny wypoczynek kraje Europy Południowej. Często decyduje o tym cena, która jest porównywalna z tą u nas nad Bałtykiem. To normalne, że chcemy odwiedzić inny kraj, poznać jego kulturę, obyczaje czy kuchnię. Na szczęście w Polsce zaczynają być coraz bardziej popularne wyjazdy weekendowe i sezon, który kiedyś trwał tylko 2 miesiące, wydłuża się nawet do 5 – 6 miesięcy. Zatem Polacy decydując się na pobyt w ciepłym kraju, nie muszą rezygnować z wyjazdu nad polskie morze. Według szacunków Instytutu Turystyki w minionym roku na 7,25 mln krajowych podróży ponad 2 mln to były wyjazdy do województwa zachodnio- -pomorskiego i pomorskiego. Wspomina pan o wyjazdach weekendowych. Ale to chyba oferta raczej dla mieszkańców północnej Polski? Oni zresztą dominowali wśród tych, którzy w ogóle jeżdżą nad morze. Faktycznie, weekendowe pobyty koncentrują się przeważnie w promieniu 150 km od aglomeracji miejskich– ważny jest więc dobry dojazd, dobre drogi. Mamy nadzieję, że wkrótce system dróg się poprawi. Liczymy na sporą zmianę w związku z organizacją Euro 2012. Drogi są największą naszą bolączką, bo baza noclegowa jest już na dobrym, światowym poziomie. Jednak nasze Wybrzeże jest drogie, bo przecież biznes nadmorski musi przez dwa miesiące zarobić na cały rok. Wysokość cen wynika właśnie z krótkiego sezonu. Dlatego promujemy wśród Polaków wyjazdy weekendowe poza sezonem, np. na długi majowy weekend. Chcemy, aby przynajmniej od kwietnia, czyli zaczynając od świąt Wielkanocy, do późnego października Polacy spędzali weekendy w Polsce. Nic jednak nie zmieni faktu, że nasze morze jest zimne i nigdy nie mamy gwarancji dobrej pogody. Czym więc możemy konkurowaćz ciepłymi morzami? Tak jak już wspomniałem Bałtyk jest zimnym morzem, ale słynie z pięknych, dużych, często jeszcze prawie dzikich plaż. Poza tym nad Bałtykiem panuje bardzo dobry mikroklimat, także poza sezonem. Duża liczba turystów z zagranicy przybywa do nas po zdrowie. Na przykład Kołobrzeg, jako uzdrowisko, ma 70-proc. obłożenie poza sezonem, co jest wynikiem więcej niż dobrym. Nie ma lepszego miejsca w Europie do nauki windsurfingu niż nasza Zatoka Pucka. Polskie Wybrzeże to nie tylko leżenie na plaży bez alternatywy w razie niesprzyjających warunków pogodowych. Rozwija się turystyka aktywna, wellness i spa. Coraz więcej ośrodków, hoteli, pensjonatów stara się zorganizować gościom czas wolny, oferując zajęcia sportowe i możliwość korzystania z zabiegów zdrowotnych. Czy mamy szansę na przyciągnięcie turystów zagranicznych? Tak, rozwój produktów turystycznych, standaryzacja usług turystycznych, moda na turystykę aktywną sprzyja promocji polskiego Wybrzeża. Nasz Bałtyk śmiało może rywalizować o turystę z zagranicznymi kurortami nadmorskimi, co dobrze ilustruje oblężenie miejscowości nad Bałtykiem w okresie letnim. Konia z rzędem temu, komu uda się teraz – kilka dni przed wakacjami – zarezerwować miejsce noclegowe w popularnych miejscowościach nadmorskich. Liczymy na to, że przy udziale środków unijnych wreszcie uda nam się zrealizować duże kampanie narodowe. Pierwszymi rynkami, które chcemy zdobyć, to rynki niemiecki i brytyjski. To są dwa duże kraje, z których można spodziewać się potencjalnie dużego napływu turystów. Przygotowanie kampanii promocyjnych w tych krajach jest dla nas priorytetem. Ruszy ona w 2009 roku. W naszym sondażu dominują Sopot i Kołobrzeg. Z tym, że ten pierwszy jako najmodniejszy i warty polecenia, ale jeździć już Polacy wolą do Kołobrzegu. Zaskoczyło to pana? Nie zaskoczyło, bo sam wybrałbym Kołobrzeg. Moda modą, ale pamiętamy, że każdy ma indywidualne preferencje spędzania wolnego czasu. Sopot oferuje turystom morze i plaże, ale również całą gamę rozrywek z puli turystyki miejskiej. Turyści, wybierając Sopot, uwzględniają w swoich planach także Gdynię i Gdańsk. Nie jest więc to tylko wypoczynek nad morzem. Kołobrzeg zaś, mimo iż jest największym w swoim rejonie miastem nadmorskim, kojarzy się Polakom z typowym letnim wypoczynkiem z dala od klimatów miejskich. Kołobrzeg i położone w pobliżu małe miejscowości nadmorskie sprzyjają oderwaniu się od codziennych trosk. masz pytanie, wyślij e-mail do autora @Dyrektorka szkoły zgłosiła do Kurii sygnały o niewłaściwym zachowaniu księdza katechety. Rodzice chcieli ją wywieźć na taczkach, bo "księża przecież zawsze macali". #jprl co za ludzie. 29 May 2023 06:24:17
Przed Sądem Okręgowym w Białymstoku stanął w czwartek 29-letni Dariusz F. Prokurator zarzucił mu napaść z nożem na przypadkowego przechodnia. - Po trzech latach rzuciła mnie dziewczyna. Ja się trochę załamałem. Trochę wtedy popijałem. Jeszcze tego dnia dostałem telefon od jakiegoś chłopaka, który powiedział mi, że się przespał z moją byłą. Wyszedłem na miasto. Byłem wściekły. Gdy na chodniku mijałem się z pokrzywdzonym, on uderzył mnie barkiem. I tak to się skończyło - opowiadał na czwartkowej rozprawie Dariusz F. A skończyło się tak. To było wieczorem 25 stycznia przy ulicy Rzemieślniczej. Według prokuratury, Dariusz F. zaatakował Macieja W. od tyłu, przystawiając mu do gardła nóż. Potem przewrócił pokrzywdzonego na ziemię, bił pięściami, kopał. Dariusz F. miał mu ukraść telefon ze słuchawkami warty 520 złotych i portfel, w którym była karta płatnicza, bilet miesięczny i dokumenty. Dariusz F. nie kwestionował tego, że pokrzywdzonego 27-latka zaatakował. Zarzekał się jednak, że noża nie miał. - Nigdy nie chodziłem z żadnym niebezpiecznym narzędziem. Nawet gazu nie miałem. Jak nie dałem rady się obronić, to uciekałem - powiedział oskarżony. Dariusz F. zarzeka się, że bił Macieja tylko rękoma. Nie wie, jak na twarzy pokrzywdzonego znalazł się odcisk buta. - Nie zabrałem żadnych jego rzeczy. On sam mi oddał portfel. Wyrzuciłem go za siebie. Oddał mi też telefon, wcześniej wyjął z niego kartę SIM. Nie chciałem go tak pobić, ale odreagowywałem. Byłem zły. Telefon wziąłem odruchowo. Kurde, nie myślałem o tym. Byłem taki wściekły - mówił Dariusz F., ocierając czwarte sąd przesłuchał też pokrzywdzonego. 27-latek był tak zdenerwowany, że z trudem mówił o tym, co go spotkało 25 stycznia. Potwierdził, że napastnik zażądał od niego telefonu. Że bił go głównie po głowie i twarzy, a także kopał. - Czy oskarżony posiadał jakieś narzędzie? - zapytał Na pewno posiadał, ale nie zdołałem mu się przyjrzeć - stwierdził Maciej W. Dopytywany przez sąd o rodzaj owego narzędzia, pokrzywdzony nie był już w stanie powiedzieć, co to było. Nie miał pewności, że to rozprawa pod koniec sierpnia. Sąd raz jeszcze przesłucha pokrzywdzonego, w obecności psychologa i psychiatry. Oskarżonemu grozi nawet 15 lat więzienia. Czytaj e-wydanie »
[Intro]Niezależnie gdzie jesteście, niezależnie co robicieNiezależnie z kim to robicie, pamiętajcie o jednymMacie jedno życie, prawdziwe błędy młodościZapytasz, dlaczego?Bo sam popełniłem ich pełno, mnóstwoAle dziś nie chcę, dziś nie chcę[Zwrotka 1]Byłem z kobietą, co była jak aniołA przeciwieństwa się przyciągająPierwszy raz ją zobaczyłem śpiewającOna patrzyła się na mnie, ja na niąByła w czerwonej koszuli i zapatrzona w gwiazdyZ chłopakiem który dla niej był wtedy nieadekwatnyMi zależało by ją poznaćOna widziała we mnie ziomkaZakochany wtedy w innejGotowy byłem by się rozstać2015, Łukęcin, Ty mała pamiętasz te akcjeChodziłem zmieszany tydzień, bo wyjechałaś na wakacjeA później wkręciłaś mi bajkę, o tym że praca i zostajesz tamMinęły dwa dni, minęły dwa dni, wpadłem bo Mama mi dała ten hajsZnalazłem prace, ty nie miałaś czasu a gdy go znalazłaś to wzięłaś kolegęZaczęło padać, ja zacząłem krzyczeć bo robiłaś łaskę mi ze mnie podwiezie...Pękło mi serce, ale trudno, sama tego chciałaśZielona Góra, wrzesień, przyszedł nasz moment rozstaniaKrótka rozmowa na deptaku, a ty obojętnaPrzez Ciebie suko miałem serce zimne jak butelkaNo ale mniejsza, ona też się wtedy z nim rozstałaMagiczny moment, my, muzyka i ta pusta salaNastępnie spacer dosyć długi na autobus małaJa tobie gadka o dziewczynie, Ty że bez chłopakaJakoś tak dziwnie zaiskrzyło między namiI wiedziałem, że dla Ciebie usłany jest świat różami[Bridge]I to było wszystko 3 lata temuA teraz jestem daleko od PolskiI nie wiem co będziePewne jest jedno, że kochałem CiebieAle popełniłem błędy i odnalazłem swoją drogę[Refren x2]Nie mamy ani jednej szansy by się cofnąć w tyłW prawdziwym życiu musisz łapać w ręce każdą z chwilJeśli jest szczera to odwdzięczy się jak onaaa CiiiiJeśli ją kochasz to jej powiedź o tym jeszcze dziś..[Zwrotka 2]Cóż, nie byłem łatwym chłopak, na pierwszym miejscu stawiałem emocjeJako ze mama nie miała pieniędzy to zacząłem robić po czasie pieniądzeI ciągle gadałem o forsie, ty mała mówiłaś mi prawdęŻe na razie jest nie potrzebna, bo bez niej nam żyje się fajnie...Ty byłaś super, wynająłem noclegDałem ci róże i wiedziałaś dobrzeŻe śpimy razem i to było słodkieA tamte dziewczyny znowu zazdrosneByłaś nieśmiała, lecz kochana w przyzwoitym gronieNajchętniej spędziłbym ten wieczór w spokoju przy tobieZamykam oczy, tu nie chodzi mi o wspólne chwileWciąż jest mi głupio, pewnych faktów Ci nie wyjaśniłemWażniejsi byli dla mnie kumple i ślepa karieraMelanże, wódka, blunty skreśliłyby mi marzeniaPrawda jest taka, że robiłem to wszystko na siłęW mordę od życia dostałem i przez to z Boga drwiłemZnam twoje serce i pamiętam które wino pijeszCzytam Ci z duszy, twoje oczy są lepsze niż tyłekPiszę ci listem swoje myśli, uczucia i słowaNie musisz wcale bać się, przy mnie będziesz wyjątkowaPiszę Cie listem, bo się waham jak normalny chłopakNie musisz wstydzić się miłości jak prawdziwie kochaszRefNie mamy ani jednej szansy by się cofnąć w tyłW prawdziwym życiu musisz łapać w ręce każdą z chwilJeśli jest szczera to odwdzięczy się jak onaaa CiiiiJeśli ją kochasz to jej powiedź o tym jeszcze dziś..
@StZerko człowiek o miękkim sercu by sobie mógł pomyśleć "no szkoda mi trochę tych niemców". 02 Feb 2022 Dla wielu kobiet schludny wygląd był ostatnim reliktem normalności, który podtrzymywał ich morale w trudnych wojennych czasach. Były bardzo zdeterminowane, by zachować przynajmniej pozory higieny Okres wiązał się z dużymi trudnościami. - To [było] straszne, bo żeby się umyć przyzwoicie i w ogóle sobie z tymi babskimi kłopotami [poradzić] […] O tym się myślało, nawet więcej niż o jedzeniu - wspomina Genowefa Flak Zdobycie wody wiązało się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Ogonki warszawiaków z wiadrami i kubłami były doskonałym celem dla hitlerowców "Powstanie (warszawskie - przyp. red.) miało swój zapach i w końcu sierpnia, i we wrześniu miało straszny zapach" – wspomina "siostra Hanka", czyli Anna Trzeciakowska. - Trupy na ulicach, w szpitalach jątrzące się rany, których nie było czym dezynfekować, niesprawna kanalizacja, wreszcie – odór niemytych ciał Wspomnienia tych, którzy przetrwali II wojnę, jeśli nie dotyczą działań stricte militarnych, śmierci, kalectwa, zsyłek i rozłąki z bliskimi, krążą wokół tematów aprowizacyjnych i mieszkaniowych. Gdzie spali, w co byli ubrani, jak chronili się przed chłodem, co jedli, jak zdobywali prowiant… A gdzie się myli? Często odpowiedź jest wymijająca i sprowadza się do konstatacji: "z tym było ciężko". Czym różniła się nasza sytuacja od sytuacji mężczyzn? – zastanawia się sanitariuszka "Sławka" w książce Anny Herbich "Dziewczyny z powstania". Oczywiście, największą naszą bolączką była higiena osobista. A właściwie jej brak. Długie włosy pełne wszy Odbywało się to zawsze w ten sam sposób: dziewczęta przed pójściem do bunkra gwałtownie szukały zawodowych fryzjerek, których w obozie było kilka, i kazały się ładnie uczesać. Potem szły… – pisała Karolina Lanckorońska o Polkach przygotowujących się do egzekucji w obozie Ravensbrück. Dla wielu kobiet schludny wygląd był ostatnim reliktem normalności, który podtrzymywał ich morale w trudnych wojennych czasach. Nie brakowało pań noszących długie włosy. Ich pielęgnacja była prawdziwym wyzwaniem. Warszawska sanitariuszka Teresa Polak (wówczas Śliwińska) wspomina: - Mój warkocz był sztywny od brudu, od kurzu, ale włosy przy skórze, jak mi mama umyła pierwszy raz, to szmata (nie mieliśmy ręczników) chodziła, tak byłam zawszona. Wszy były powszechnym problemem. Krystyna Zwolińska-Malicka opowiada: - Wszy miała każda z nas. Siedziałyśmy sobie tak wieczorami jak już się skończyły naloty i czesałyśmy włosy i spadały takie "gruszeczki". A jednak kobiety były bardzo zdeterminowane, by w każdych warunkach zachować przynajmniej pozory higieny. Krystyna Królikiewicz-Harasimowicz wspomina swój pobyt w obozie przejściowym Durchgangslager: - Mogłam sobie dwa czy trzy razy umyć głowę w proszku, włosy mi potem wypadały, bo to był środek bardziej do mycia naczyń, nie do mycia głowy. Babskie kłopoty Bandaże, opatrunki, czyste szmatki czy wata były towarami deficytowymi, zdobywanymi często ogromnym kosztem, przeznaczonymi dla chorych i rannych. Jak radziły sobie zatem kobiety w "trudnych dniach"? Dla wielu z nich problem rozwiązał się samoistnie – stres i niedożywienie powodowały zatrzymanie miesiączki. Danuta Stefanowicz, sanitariuszka i łączniczka Szarych Szeregów, wspomina: - W obozie kobiety potrzebują sanitariatów, z takich czy innych powodów. Powiem pani, że większość z nich nie potrzebowała, zatrzymało się wszystko. Tak, że to niesamowite, ale tak miało miejsce. Ale dla innych okres wiązał się z dużymi trudnościami. - To [było] straszne, bo żeby się umyć przyzwoicie i w ogóle sobie z tymi babskimi kłopotami [poradzić] […] trzeba było szukać łazienki, w której jeszcze była woda. Tak że to nie było łatwe. O tym się myślało, nawet więcej niż o jedzeniu – opowiada Genowefa Flak. Te z pań, które przebywały na wolności, miały większe pole manewru. Gorzej było z osadzonymi w więzieniach i obozach. Hanna Kumuniecka-Hełmińska wspomina: - A papier to, z czym przysyłano paczki, to się skrzętnie papier zbierało, żeby właśnie w celach higienicznych móc użyć. Przecież kobiety wiadomo, ta starsza pani to już nie miała miesiączki, ale myśmy miały miesiączki, to była makabra. Myło się w zimnej wodzie z lodem niejednokrotnie, dwa razy dziennie […]. W czasie powstania warszawskiego ludzie myli się między innymi w publicznych fontannach. Na zdjęciu: Ogród Saski Z myciem było różnie… Kwestia higieny osobistej kobiet w okupowanej Polsce różniła się oczywiście w zależności od miejsca, a także wcześniejszych przyzwyczajeń i pozycji społecznej. Trzeba pamiętać, że również przed wojną codzienne mycie nie należało do stałych punktów dnia wszystkich naszych rodaczek. Ale z nadejściem wojny sytuacja pogorszyła się znacząco, zwłaszcza w miastach. Jak wspomina łączniczka Zofia Łazor, w czasie powstania warszawskiego kwestie higieny z konieczności zeszły na dalszy plan. […] nie myliśmy się – opowiada. Dopóki jeszcze była w Parku Krasińskich fontanna, to tam się trochę myliśmy, wieczorem dziewczyny, rano chłopcy. Po przyjściu na Stare Miasto raz się kąpałam. Woda na wagę złota Problemy z higieną zaczęły się w Warszawie na długo przed powstaniem. Zofia Nałkowska pisała w swoich dziennikach zimą 1940 roku: "Myć i kąpać można się tylko w nocy, gdyż we dnie ciśnienie gazu jest zbyt słabe, woda z kranów cieknie zimna". Dwa lata później, również zimą, pisarka stwierdzała już dobitnie: Wszelkie ambicje higieniczne są złudzeniem. Kąpać nie można się już nawet w nocy, gaz ledwie migoce, zimna woda leci z gorącego kranu. […] Obnażenie każdego kawałka skóry jest zwycięstwem nad sobą, jest bohaterstwem. Żyje się w ciągłych dreszczach. Ale w czasie powstania warszawskiego już sam dostęp do wody był luksusem. Cecylia Górska, sanitariuszka z batalionu "Iwo-Ostoja", wspomina: […] przynajmniej ostatnie dwa tygodnie to już nie mieliśmy wody, więc to było pół litra wody na osobę na dzień, a trzeba było się myć, pić i przygotować coś do jedzenia. Myłyśmy się chyba co drugi czy co trzeci dzień i zlewałyśmy wodę i potem jedna po drugiej się myła. Zobacz także Wspólne korzystanie z drogocennej wody pamiętają też cywile. Ulryka Korczyńska opowiada: Byłam ja, była moja mama, była mojego ojca ciotka, mojej mamy siostra, to już cztery kobiety. […] Najpierw była myta twarz, potem była myta dolna część ciała, potem była wycierana podłoga – tą jedną wodą – a potem była używana jeszcze do ubikacji. Jak się stanęło na podwórku, na ziemi, to nogi były czarne od pcheł […]. Foto: Archive PL/ ALAMY LIMITED / Agencja BE&W Kobietom, jak pisarka Zofia Nałkowska, przyzwyczajonym do pewnego poziomu życia, wymuszona zmiana nawyków higienicznych dawała się mocno we znaki. Przed wybuchem powstania polskie władze wezwały do robienia zapasów, stąd jeszcze przez pewien czas pełne wanny i rozmaite zbiorniki służyły mieszkańcom. Później pozostawała woda nagromadzona w piwnicach oraz pompy i studnie na podwórzach. Ale zdobycie wody wiązało się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Ogonki warszawiaków z wiadrami i kubłami były doskonałym celem dla hitlerowców. Tu gdzie jest ulica Suzina, kiedyś było kino "Tęcza", tam była jakaś studnia, ustawiały się kolejki, ale to takie kolejki, które stały dzień i noc po wodę. Niestety Niemcy bardzo szybko się zorientowali, zaczęli strzelać do tych ludzi. Sporo osób z naszego podwórka zginęło – relacjonuje inna z uczestniczek powstania, Iwona Bernadzka. Piasek zamiast mydła Realia okupowanej Warszawy dobrze oddaje przepełnione czarnym humorem "obwieszczenie" wydane rzekomo przez generalnego gubernatora, które jesienią 1943 roku rozlepiano na ulicach stolicy. Znalazły się w nim między innymi zapisy: […] ludność polska nie ma prawa ubierać się po europejsku. Resztki pozostałego odzienia będą użyte do produkcji wojennej. Polacy muszą ubierać się według mody środkowoafrykańskiej Murzynów. […] Ludności polskiej zabrania się […] Myć mydłem, które zastąpione będzie przydziałem 50 gramów piasku na osobę miesięcznie. Choć była to tylko satyra, mająca ośmieszyć hitlerowskie ustawodawstwo w okupowanym kraju, to zaskakująco koreluje ona ze wspomnieniami Wandy Piotrowskiej: Jeśli chodzi o mydło […] Nie wiem, co tam dawali, dość na tym, że to się w ogóle nie mydliło, natomiast ręce można było umyć. To tak, jakby kto wsypał proszku do prania i potem na to piachu dwa kubeczki, i to zmieszał. Cieszono się jednak nawet z tego. Zofia Nałkowska pisała jeszcze na początku wojny: Kawałek mydła, bandaż, wata, papier i atrament — to są przedmioty pożądań i marzeń, całe skarby. Umyć się winem, zupą, kawą Dla wielu kobiet potrzeba higieny była silniejsza niż głód czy pragnienie. Hanna Maria Malewicz wspomina pobyt w obozie Oberlangen: - Dostawałyśmy jedzenie minimalne, wodnistą ciecz, którą (z przeproszeniem) trochę się piło, a trochę trzeba było do higieny używać po prostu, żeby się troszkę umyć. Z kolei Krystyna Bukowska opowiada: - Ja się myłam w kawie czasami, jak nie było ciepłej wody. […] Mówią: "Zwariowałaś?". Ja mówię: "Trudno, wolę nie pić, wolę się umyć". Nie tylko w obozach dokonywano takich wyborów. Sanitariuszka Zofia Bernhardt, która w czasie powstania przebywała na warszawskim Starym Mieście, wspomina: - O wodę było trudno, przecież nie mieliśmy dostępu, woda była wydzielana do picia. Mnie na przykład włosy koleżanka umyła w czerwonym winie. […] Winem pachniałam, jak beczka. Foto: fot. domena publiczna Kobiety w powstaniu warszawskim walcząc, pracując jako łączniczki, sanitariuszki, gotując w kuchniach polowych i dbając o porządek, starały się wyglądać jak najbardziej schludnie Wykorzystywano też mocniejsze trunki. Pamiętam, że jeden z bardzo znanych bojowników [Starego Miasta] kapitan "Zdan" [Tadeusz Majcherczyk] […] przysłał do nas swojego ordynansa. Przyniósł nam [na ulicę Miodową 24 do szpitala] wielką butlę, to był spirytus – opowiada sanitariuszka "Marysia", Stanisława Orlikowska. Tamten przychodzi mówi tak: "»Marysiu« zabierzcie to do mycia, tylko się tym nie podmywajcie". Piwnica pachnąca lawendą Jeżeli się mówi o okropnościach powstania, o głodzie, to [tym], czego nie sposób przekazać, jest zapach. - Powstanie miało swój zapach i w końcu sierpnia, i we wrześniu miało straszny zapach – stwierdza "siostra Hanka", czyli Anna Trzeciakowska. Trupy na ulicach, w szpitalach jątrzące się rany, których nie było czym dezynfekować, niesprawna kanalizacja, wreszcie – odór niemytych ciał. Czasem i na to kobiety znajdowały sposób. Janina Kin, sanitariuszka "Janeczka", wspomina czas, gdy dbała o porządek w pewnej piwnicy z ukrywającymi się ludźmi: […] w tym domu, gdzie mieszkałam, była tak zwana mydlarnia. […] Właścicielka mydlarni w czasie powstania podarowała bańkę (taką od mleka) wody kwiatowej lawendowej. Ja tą wodą lawendową polewałam dosłownie ściany w piwnicy, żeby ładnie pachniało, żeby świeżo, bo to na spirytusie. Ci, co mieszkali w piwnicy, tak przesiąkli zapachem lawendy, że można było się poznawać po zapachu, skąd kto jest, z której piwnicy. Autor: Katarzyna Barczyk-Sikora - absolwentka dziennikarstwa i filologii ukraińskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim Zainteresował cię artykuł? Zobacz również: "Drogocenne klejnoty Romanowów. Jak trafiły w ręce europejskich monarchiń?"